(P)
Czasem leci za szybko. Czasem dłuży się niemiłosiernie. Czasem wydaje się, że mamy go za mało, czasem za dużo.
Czas..
Każdy z nas ma swój stosunek do niego i swoją osobistą z nim relację. Nieraz chcielibyśmy mieć na niego wpływ – przyspieszać, zwalniać, cofać bądź zajrzeć „do przodu”.
Od dzieciństwa byłam „w gorącej wodzie kąpana” – jeśli coś sobie wymyśliłam, lubiłam to mieć „na już”. Włączał mi się wtedy silny program niecierpliwości i działania. Oczywiście sam fakt istnienia tego programu i moje usilne starania, by coś się wydarzyło, nie oznaczały, że rzeczy wydarzały się tak szybko, jakbym tego oczekiwała. Jednak cecha ta pomagała mi na różnych etapach mojego życia.
Przeważnie starałam się efektywnie „wykorzystywać” czas. Podczas pierwszych – dziennych – studiów równocześnie realizowałam niespełnione wcześniej marzenie nauki w szkole muzycznej II stopnia – pięć razy w tygodniu po zajęciach na uczelni jeździłam na zajęcia muzyczne lub poćwiczyć na klarnecie i pianinie. Weekendy miałam zaplanowane z dokładnością co do kwadransa – uczyłam się albo na studia, albo do szkoły muzycznej. Były to początki pracoholizmu, choć wtedy jeszcze nie patrzyłam na moją „czasową efektywność” w ten sposób.
W późniejszym okresie – w pracy zawodowej – przez wiele lat dużo moich obowiązków było związanych z „czasem”. Przez kilka lat odpowiedzialna byłam za obowiązki informacyjne organizacji, w której pracowałam, względem inwestorów giełdowych – publikowałam m.in. raporty giełdowe zawierające informacje „poufne” – mieliśmy obowiązek niezwłocznego informowania akcjonariuszy o sytuacjach mogących wpłynąć na ich ocenę atrakcyjności akcji spółki. Każda minuta nierówności informacyjnej mogła skutkować „przewagą” jednych inwestorów nad innymi, a dla spółki – potężnymi karami. Publikowałam raporty w dzień, a nieraz w nocy. W biurze, w restauracji, w pociągu. Miejsce nie miało znaczenia. Czas miał.
Źródło zdjęcia: https://pixabay.com/images/id-2883648/
Następnie odpowiadałam za wdrażanie systemu zarządzania projektami w tej samej organizacji – tworzyliśmy z kierownikami projektów harmonogramy, zbieraliśmy raporty z postępów projektów. Naszą codziennością były plany, opóźnienia w projektach, raporty z projektów, programów, raporty z portfela projektów całej organizacji dla zarządu – wykresy, wyjaśnienia, projekcje na przyszłość. Ubieraliśmy rzeczywistość w wymierne dane i próbowaliśmy jak najlepiej nad nią zapanować. Moje ego uwielbiało to – szybkie tempo, wyzwania, efektywność, poczucie kontroli. A poza pracą kolejne studia i kursy, wolontariaty, zajęcia dodatkowe. Planowanie czasu od rana do wieczora. Plany życiowe na 5 lat, rok, kwartał, miesiąc, kolejne dni tygodnia. Żadna chwila nie mogła być zmarnowana. Spałam po 5 godzin na dobę, w trakcie rzadkich spotkań z przyjaciółmi odbierałam służbowe maile. Tworzyłam koncepcje pod prysznicem, malowałam się w drodze do pracy na czerwonych światłach (nie zniechęciło mnie nawet „pocałowanie” pewnego razu zderzakiem samochodu przede mną).
Gdybym tylko miała jeszcze więcej czasu, mogłabym zrobić i nauczyć się jeszcze więcej! Funkcjonowałam na jakichś 5 % własnej „baterii”, doładowując się tylko tyle, by dalej funkcjonować. Co jakiś czas mój system „wykładał się” i ciało odmawiało posłuszeństwa, doprowadzając do choroby i chwilowego przestoju.
Czas…
Po odejściu z biznesu moje podejście zmieniło się. Zatrzymałam się. Nadszedł czas na refleksję i eksplorację własnego wnętrza. Dopiero wtedy – gdy zaczęłam coraz częściej rozróżniać odbieranie rzeczywistości na podstawie tego, co myślę, od tego, co czuję, odkryłam, jak silnie wcześniej nadużywałam siebie i swoich zasobów. Pojawił się opór i przeskoczenie na drugi koniec tej samej skali podejścia do czasu – prokrastynację, która trwała przez wiele miesięcy. W jej pokonaniu pomogła mi świetna książka „Nawyk samodyscypliny. Zaprogramuj wewnętrznego stróża” autorstwa Fiore Neil. Zachęcam Cię do jej przeczytania, jeśli masz problem z odkładaniem rzeczy na później.
W późniejszym okresie – już podczas kontaktu z Ramem (czyli w ciągu ostatnich czterech lat), bardzo wiele lekcji – zarówno inicjowanych przez niego, jak i przez inne osoby czy okoliczności – dotyczyło właśnie mojego podejścia do czasu. Dzięki nim zaczęłam wyraźnie rozróżniać u siebie dwa stany. Pierwszy z nich to stan pełnej akceptacji rzeczywistości takiej, jaka jest, czucia „flow” – przepływu, w którym się znajduję i czuję wyraźnie, że wszystko toczy się we właściwym czasie i miejscu, a rzeczy (w tym te wynikające z moich działań) wydarzają się w ramach wielkiej, doskonałej synchronizacji. Drugi stan dotyczy sytuacji, gdy wydaje mi się, że nie mam na coś wystarczająco dużo czasu lub że coś już powinno się wydarzyć – uruchamia się wówczas mój stary program – staję się bardziej niecierpliwa, napięta i skupiona nie na drodze, ale na celu – wtedy mogę być jednak prawie w 100 % pewna, że rzeczywistość dostarczy mi doświadczeń ćwiczących moją cierpliwość i że sytuacja rozwiąże się w najpóźniejszym możliwym momencie. Dostaję wtedy swoje lekcje odpuszczania i zaufania do przestrzeni.
Źródło zdjęcia: https://pixabay.com/images/id-1323311/
W przypadku pojawienia się takiej niecierpliwości, gdy zależy mi bardzo na jakimś efekcie, staram się uważnie pracować ze swoją świadomością – staram się wyobrazić sobie czas jako taśmę filmową, na której zapisany jest cały film (z moim życiem), ale ogląda się go klatka po klatce i każda klatka jest ważna – wyobrażam sobie, jak ta rolka rozwija się, a ja przeskakuję po kolejnych klatkach – być może sytuacja docelowa jest wiele, wiele klatek dalej.
Nieraz w takich chwilach próbuję podejść do czasu jako mojego przyjaciela i wyobrażam sobie, że otulam się „kocem czasu” – jakbym była cała pod jego opieką, a wszystko było dokładnie takie, jak ma być – bezpieczne oraz na swoim miejscu i „czasie”. Ważne jest, by w takich chwilach niecierpliwości świadomie spojrzeć na swoje zachowanie pod kątem podejścia do czasu oraz starać się znaleźć w sobie przestrzeń i dystans do danej sytuacji. Chęć „kontroli” czasu jest silnie zakorzeniona w naszej kulturze i nieraz potrzeba sporo czasu, by to zmienić.
A jaka jest Twoja relacja z czasem? Żyjesz z nim w przyjaźni czy raczej traktujesz go jako swojego wroga? Czujesz, że wszystko w Twoim życiu wydarza się we właściwym czasie, czy raczej chciałbyś coś przyspieszyć albo opóźnić? Niecierpliwość bądź prokrastynacja np. w formie spóźniania się do pracy lub na spotkania też mogą oznaczać, że Twój stosunek do czasu ma jeszcze potencjał poprawy :).
Wyobraź sobie, jakby wyglądał nasz świat, gdyby każdy mógł swobodnie przyspieszać lub zwalniać czas, cofać go lub przeskakiwać o jakiś czas do przodu. Ale by się działo!
Na wyższym poziomie istnieje tylko wieczne „tu i teraz”, a nasze życie w iluzji czasu i przestrzeni ma umożliwiać nam zmiany i rozwój. Wyobraź sobie, że w naszej rzeczywistości czas by się zatrzymał. Zero ruchu. Zero zmian. Nawet zmiany myśli nie byłyby możliwe – żeby zaistniały, muszą znaleźć swoje „miejsce” w czasie.
Czasami lubię sobie wyobrażać (Ciebie również do tego zachęcam), że jestem osadzona w jednym miejscu i czasie – w takim „wiecznym tu i teraz”, a taśma filmowa przesuwa się przeze mnie z klatki na klatkę. Ja stoję w miejscu, a taśma się rusza – jakby ktoś ciągnął ją w lewo. Warunki się zmieniają, a ja trwam w tym samym miejscu. Czy tez inaczej – jakbym to nie ja płynęła z flow rzeki czasu, tylko jakby ta rzeka przepływała przeze mnie, a ja stała niewzruszona. Warunki się zmieniają, przeze mnie przepływają kolejne sytuacje, zmieniają się ludzie, dni w kalendarzu, itp., a ja trwam niewzruszenie w jednym miejscu. W wyniku tych zmiennych warunków przepływających przeze mnie mogę się zmieniać – nie jestem taka sama, ale ta sama. Jeśli uda Ci się wychwycić subtelność tej sytuacji i złapać dystans do siebie osadzonego w czasie, możesz delikatnie wyczuć swoją wieczną obecność – jakbyś istniał dokładnie ten sam w tej samej, jednej, wiecznej teraźniejszości 20 lat temu, i jakbyś miał istnieć ten sam za 20 lat – Ty jesteś ten sam, zmienia się tylko czas i miejsce. Zmienia się tylko pozycja taśmy filmowej.
Źródło zdjęcia: https://pixabay.com/images/id-1822662/
Bardzo lubię to uczucie, choć po dłuższej chwili z powrotem „zanurzam się” w poczuciu upływu czasu i dalej uczę się „płynąć z prądem czasu”, skupiając swój wysiłek i aktywności na drodze, a nie na celu, który ma służyć tylko jako azymut na tej ciekawej, życiowej drodze.
Źródło zdjęcia tytułowego: https://pixabay.com/images/id-2801596/