Na schodach do świętej rzeki

(P)

Moim drugim przystankiem podczas podróży do Indii w 2019 roku, po pierwszym tygodniu w Lucknow (w którym przeżyłam lekcje opisane tutaj), było miasto opisywane przez Marka Twaina jako „starsze niż historia, starsze niż tradycja, starsze nawet niż legenda, wyglądające zaś na dwa razy starsze niż one wszystkie razem wzięte”. Było to Waranasi (zwane też Benares lub Kashi), duchowa stolica Indii, jedno z najstarszych nieprzerwanie zamieszkałych miast na Ziemi. Miasto spacerującego boga Sziwy, który ponoć do dziś chodzi i dogląda tego świętego miejsca 😉 .

Po dotarciu do hostelu i krótkim odpoczynku po wydarzeniach minionych dni, wybrałam się na spacer po ghatach (schodach nad brzegiem Gangesu, prowadzących do samej rzeki, których łączna długość od pierwszych do ostatnich liczy około 4 kilometry).

Od pierwszych chwil w Waranasi czułam potężny spokój i bezpieczeństwo. Czułam, jakbym dotarła do swojego duchowego domu, do mistycznego miejsca, w którym czas się zatrzymał, a spokój napełniał serce każdej osoby, która otworzy się na jego duchowe piękno.

Spacer pierwszego dnia zakończyłam udziałem w ceremonii, której nie mogłam się doczekać od momentu planowania podróży do Indii – w Ganga Aarti – wykonywanego codziennie o zmierzchu rytuału oferowania modlitw świętej rzece Ganges. To było piękne doświadczenie zarówno pod kątem duchowym, jak i widowiskowym. Byłam zachwycona całym rytualizmem, wielobarwnością ludzi, wytworzoną tam energią i silnymi wrażeniami zmysłowymi.

Źródło zdjęcia: Obraz Tanuj Handa z Pixabay

Następnego dnia rano wybrałam się na ponowny spacer po Ghatach w celu poszukiwania miejsca, w którym mogłabym zamoczyć stopy w Gangesie. Zależało mi na małym kontakcie z wodą w racji powszechnie znanych informacji o dużym zanieczyszczeniu świętej rzeki, mogącym spowodować różne dolegliwości u osoby nieprzyzwyczajonej do tutejszej flory bakteryjnej. Długo spacerowałam w poszukiwaniu idealnego miejsca. W końcu znalazłam – były to jedne z ghat, na których stało dużo ludzi, mocząc stopy bądź całkowicie zanurzając się w rzece (co jest dość częste u przybywających tu osób). Delikatnie zeszłam w kierunku wody, stopień po stopniu. Gdy już miałam zanurzyć stopę, poślizgnęłam się i po sekundzie poczułam, jak cała zanurzam się w wodzie. Byłam oszołomiona. Wynurzyłam się, spojrzałam na przyglądających się ludzi, a jedna z osób pokazała mi linę, której należy trzymać się przy schodzeniu do wody, gdyż stopnie są bardzo śliskie. Za jej pomocą wyszłam z wody, przemoczona do suchej nitki, a wraz ze mną cała torba, telefon, dokumenty. No pięknie… Wróciłam do hostelu ze ściskiem żołądka i stresem, co zostało z mojego telefonu i w jakim stanie są dokumenty. Uczynny menedżer hostelu pomógł mi wysuszyć telefon, powoli wyciągałam kolejne rzeczy z mojej pięknej, zakupionej specjalnie na podróż torby, która okazała się mieć jedną wadę – po zamoczeniu zafarbowała wszystko na czerwono. Ohhh… Ubrania (zafarbowane) były do wyrzucenia, reszta rzeczy wydawała się być w niezłym stanie. Telefon został uratowany, natomiast rozmazała mi się nieznacznie wiza w paszporcie, wbita jako pieczątka na lotnisku po przylocie do Indii.

Później odkryłam, że miejsce, w którym wpadłam do Gangesu, to Kedar Ghat – ghaty, na których znajduje się świątynia Kedareshwar, poświęcona lordowi Sziwie. Zinterpretowałam więc to wydarzenie jako pobłogosławienie mnie przez samego Sziwę, tuż przed jego świątynią, w samej świętej rzece. Co za błogosławieństwo! 😉 Interpretację tę akceptowali z uśmiechem kolejni pracownicy lotnisk, zaniepokojeni stanem mojej wizy w paszporcie.

W Waranasi spędziłam łącznie około 2,5 tygodnia podczas mojej 7-tygodniowej podróży. Pierwszy raz byłam tu jeszcze w porze suchej, gdy temperatura za dnia sięgała ponad 40 stopni Celsjusza, drugi raz byłam tu już pod koniec mojego pobytu w Indiach, gdy rozpoczynała się pora deszczowa, a Ganges z dnia na dzień podnosił swój poziom i zmieniał kolor na brunatny – od spływającej z góry rzeki wody z błotem.

Większość czasu w tym świętym mieście spędziłam na ghatach – godzinami siedziałam i obserwowałam Ganges oraz przybywających nad jego brzeg ludzi. Tutaj toczyło się życie. Rzeka przyciągała i oferowała swoją obecność na różne sposoby – ludzie siedzieli, spacerowali po ghatach, pływali w wodzie lub moczyli stopy, medytowali nad nią, prali szaty, nabierali wodę do własnych celów i rytuałów. Pływali łodziami, obserwując wielobarwność ghat z drugiej strony. Grali w krykieta.

A wszystko jakby zanurzone w wieczności… Wewnętrznie odczuwany spokój, osiągający nowe głębie. Pomiędzy tymi stanami błogości, przechodziłam kolejne, równie głębokie lekcje, przygotowujące mnie na stopniowy przeskok z zachodniej, materialnej definicji „siebie” na podejście coraz bardziej duchowe i transcendentne.

Obserwowałam świat pełen sprzeczności. Za to m.in. kocham Indie – ta święta ziemia jakby umożliwiała dualizmowi wyrażać się w pełni – można spotkać tu świętych i wysoko uduchowionych obok „oszustów” (ani jednych, ani drugich tu nie brakuje), można doświadczyć poczucia silnego duchowego uniesienia obok trudów codziennego funkcjonowania, pory suchej (przynoszącej uciążliwy upał, brak wody, ciężar funkcjonowania) obok pory deszczowej (i wody zalewającej ulice i budynki). Duża zmienność, a jednocześnie – tak jak w Waranasi – wyczuwana wieczność. Ubóstwo obok bogactwa, slumsy obok zabytków, śmieci na ulicach obok pięknych estetycznie miejsc, wyczuwalne różne zapachy Indii (w tym ukochany przez mnie zapach kewry) obok nieprzyjemnych zapachów wynikających z zanieczyszczenia ulic. Indie uruchamiają w nas to, co głęboko skrywane. Jeśli się otworzymy, pozwolą nam zanurzyć się w naszą egzystencję pełniej i głębiej – tutejsza energia to wspiera, dając nam dodatkową przestrzeń. Różnorodne, wielobarwne, bardzo rytualne. Jak kiedyś usłyszałam, „Indie albo się kocha, albo nienawidzi”. Same w sobie są stanem umysłu.

Już samo Waranasi pozostawiło mnóstwo wrażeń w mym umyśle i wracających do dziś urywkowo różnych wspomnień i odczuć. Wewnętrzny spokój i mistycyzm. Poranne budzenie (o godz. 4.00 rano) poprzez rozchodzące się po śpiącej okolicy intonacje modlitwy z jednej z pobliskich świątyń. Poranne Ganga aarti o świcie na Assi Ghat, przy budzącym się dniu, małej widowni, w ciszy i spokoju. Wieczorne Ganga Aarti na Dasaswamedh Ghat, pełne wrażeń, energii, spektakularności. Kąpiel w Gangesie. Właściciele łodzi wciąż oferujące swoje usługi wycieczek po rzece. 8-dniowa głodówka i walka z własnymi słabościami. Lodowata woda zmniejszająca poczucie pragnienie i upału. Poparzone pośladki na gorących ghatach (w ramach lekcji). Rytuały modlitewne w świątyniach, w tym na pięknym uniwersytecie. Kuchnia hinduska. Małpa, która nasikała mi na głowę z budynku na ghatach. Widok o świcie z dachu budynku – spokojny Ganges i ludzie oraz małpy śpiące na dachach budynków wokół, w ucieczce przed upałem. Dwóch ascetów, mówiących do mnie w hindi, częstujących mnie kokosem i ludzie odwiedzający ich, karmiący i czytający przy nich religijne teksty. Tłumy ludzi przed świątyniami i w nich. Krowy na ulicach. Częste odgłosy klaksonów. Dzieci grające w krykieta na ghatach. Poczucie bezpieczeństwa. Ludzie karmiący ptaki. Problemy z bankomatami. Nowocześnie oświetlone centrum Waranasi wieczorem. Stare budowle widoczne w dzień.

Nie mogę się doczekać, kiedy tam wrócę, tym razem z Jackiem – jestem ciekawa jego odczuć i wrażeń, co on odkryje w swoim dualizmie i na co zwróci uwagę przy swojej wnikliwości i otwartości.  Ciekawe też, jak ja odbiorę to miejsce po tylu lekcjach i wglądach od mojego pobytu. Wierzę, że któregoś dnia energia miasta nas przyciągnie i otworzy przed nami swoje kolejne tajemnice dotyczące istnienia. 😀


Źródło zdjęcia tytułowego: Obraz u_ys4i56l8dl z Pixabay